Koło nr 1 im. Jana Sabały Związku Podhalan

 

 

Historia Koła im. Jana Sabały Związku Podhalan
Sabałowe imie chodzi po dziedzinie
Choć Sabała umar imie nie zaginie

W obecnym czasie mija siedemdziesiąt pięć lat istnienia Związku Podhalan w Ameryce. W roku bieżącym Zarząd Główny ZP, a również i poszczególne koła, będą uroczyście święciły diamentowe jubileusze swego istnienia, a raczej pracy - pełnej poświęcenia dla idei rzuconej wówczas na grunt podatny, a która to idea wnet się przyjęła i głęboko zapuściła swoje korzenie w ówczesnych, luzem chodzących masach Podhalan, tu w Ameryce.

Trudno jest mi dziś, po tylu latach, opisać szczegółowo zapał, w jakim wówczas przystąpiono do pracy organizacyjnej. Pragnę stwierdzić, że kilka czynników złożyło się na ten niezwykły objaw poczucia swej regionalnej tężyzny, która była bodajże głównym bodźcem, że Podhalanie zaczęli się garnąć do gromady. Kiedy przyjechałem do Ameryki w 1910 roku, a jeszcze na długo przedtem, górale prowadzili tu tryb życia odosobniony, mieszkali razem, dom koło domu, gdzie na sposób starokrajski, schodzili się razem wieczorem na pogawędki, w soboty na zabawy, żyjąc, że tak powiem, na swoim własnym podwórku. O jakiejkolwiek organizacji nie mogło wówczas być mowy, bo nasi przyjeżdżając tu na zarobek chwytali się pierwszej lepszej ciężkiej pracy, a każdy zarobiony dolar słali na ratunek swoim, na Podhalu pozostałym, obywając się w Ameryce byle czym i żyjąc, jak Bóg dał, aby tylko jak najwięcej zaoszczędzić. Wstępowali wtedy niektórzy Podhalanie do polskich organizacji asekuracyjnych, nigdy jednak nie przyjmując żadnych urzędów, aby nie byli ośmieszeni. Ten, nie bardzo przyjacielski stosunek ze swoimi, koczujący niemal tryb życia i oszczędność posunięta do najwyższych granic, a szczególnie tęsknota za Podhalem i nieodparta chęć powrotu do swoich, stwarzały główne przeszkody w zrealizowaniu myśli założenia swej własnej organizacji. Nie mogło przecież wówczas być inaczej, ówcześni Podhalanie byli tu jak ptaki przelotne, które zawsze wracają do miejsca swojego urodzenia. Z czasem jednak, wśród sezonowej emigracji, zaczęły się tworzyć szeregi trwałe, bowiem było coraz więcej takich, którzy aczkolwiek było im to nad wyraz trudno, pogodzili się z myślą pozostania tu na zawsze i zaczęli sprowadzać rodziny. A powody tego były rozmaite. Jedni w obawie kilkuletniej służby w wojskach zaborczych, inni szukając przygód a jeszcze inni znalazłszy tu dostatni kęs chleba, pomimo ciężkich warunków bytowania pozostali tu na zawsze.

I tak było do czasu wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy to Podhalanie tłumnie wstępowali w szeregi armii amerykańskiej i polskiej we Francji. Po zakończeniu działań wojennych i odzyskaniu wolności przez Polskę, Podhalanie mający swoje rodziny w Polsce, tłumnie wyjeżdżali do wyswobodzonej ojczyzny, natomiast tu pozostali poczęli formować masę zwartą, tym bardziej, że gromadnie powracający hallerczycy, z których wielu nosiło wysokie odznaczenia za waleczność, nie byli zbyt entuzjastycznie nastawieni co do stosunków panujących w ówczesnej Polsce. I wtedy dojrzewała chwila zapoczątkowania swej własnej organizacji. Toteż pojawienie się wśród nas Stefana Jarosza, jego odczyty, przyśpiewki i tańce, siłą magnesu ciągnęły Podhalan do gromady i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Podhalanie stworzyli swoją własną organizację.

Początkowa organizacja, a to Polsko – Amerykańskie Towarzystwo Tatrzańskie, niekoniecznie odpowiadało duchowi tutejszych Podhalan, którzy po głębokim zastanowieniu przemianowali takową na dzisiejszy Związek Podhalan. Na południowej stronie przyjęto nazwę wielkiego gawędziarza Jana Krzeptowskiego Sabały, który choć to „skół nimioł” to jednak zajął naczelne miejsce w historii Podhala, a swymi gawędami zadziwił światowej sławy pisarzy, takich jak: Witkiewicz, Tetmajer, dr Chałubiński i nawet genialnego naszego muzyka Paderewskiego, a również wielkiej światowej sławy aktorkę Helenę Modrzejewską. Hej Boże, z jakimże to tedy entuzjazmem i zapałem Sabałowie przystąpili do pracy organizacyjnej, a praca ta trudną nie była, to nasi rozumiejący potrzebę łączenia się, chętnie garnęli się do gromady, tak że obszerne sale pomieścić nie mogły na posiedzeniach członków stałych i nowo wstępujących. Kiedy w początkach naszego życia organizacyjnego, grane było kilkakrotnie na scenach chicagowskich z wielkim powodzeniem „Wesele góralskie” J. Łopatowskiego, to wszystkie role były obsadzone członkami i członkiniami Koła im. Jana Sabały.